25 kwietnia 2007

to była leniwa niedziela w Zoo















Pan lew z dziewczyną olali system i udali się na poobiednią drzemkę..














podobnie pan małpiatek..
















zebrę nie interesowali żadni goście...




















dobrze,że znalazło się chociaż kilka osobników zainteresowanych naszą obecnością..
Pan Miś mówi dzień dobry wszystkim dziś..
















Biały Tyrys jestem,mrr...kto ze mną pogra w piłkę?















ale o co chodzi?

3 komentarze:

asik pisze...

Asiutek musiał zadowolić się innymi okazami, bo wilczka (poza nią samą) nie uświadczysz tam :P

:*

asiaiagatawbratyslawie pisze...

No ale był mój Brumkacz...brum, brum, brum... :)czyli niedźwiadek, więc nie było źle :)

ciekawe, czy miał ZUBY??? :):):)

asiutek

Anonimowy pisze...

I jeszcze jeden komentarzyk.. :-) Bratysławskie zoo jest całkiem urocze, choć na pierwszy rzut oka wydaje się być dosyć malutkie i raczej średnio położone - niedaleko jest siedziba telewizji, obok leci droga szybkiego ruchu a powyżej znajduje się osiedle i akademiki. Mimo to kiedy już zagłębimy się w jego alejki, całe to "otoczenie" jakby gdzieś się ulatnia - naprawdę jest tam gdzie pospacerować no i zwierzaków też można zobaczyć co nieco, choć na pewno przydałyby im się nowe klatki, bo te istniejące wyglądają już na swoje lata, i są chyba trochę za ciasne.. Ale nie ma się co czepiać, bo w naszym chorzowskim zoo wcale nie jest lepiej, a zgodnie z tym co mówił Asiutek średnio raz do roku cały Śląsk obiegają hiobowe wieści o jego rychłym zamknięciu z powodu braku odpowiednich funduszy. Zwierzaki o słowackim rodowodzie są bardzo sympatyczne i choć spora ich ilość z uwagi na porę dnia (niedzielne popołudnie) tudzież aurę (upalnie) udała się na poobiednią drzemkę, to te które pozostały, dzielnie trwały na posterunku broniąc honoru zwierzaków. Moim ulubieńcem stał się natychmiast oczywiście mój pobratymiec, biały tygrys, spacerujący dumnie wzdłuż ogrodzenia - nie brakowało mu przy tym poczucia humoru, w końcu czy ktoś widział kiedyś tygrysa bawiącego się z wdziękiem żółtą piłeczką ? :-) Miś był za to bardzo łasy na wszelkie smakołyki, rzucane przez zwiedzających w przeogromnych ilościach przez ogrodzenie pomimo widocznych wszędzie wyraźnych napisów o zakazie karmienia.. Ehh.. Potwierdza to jednakże tezę zawartą w bajce o Kubie i Mat'ovi, iż misie lubią maszkiecić.. :-) Wilczków faktycznie nigdzie nie uświadczyliśmy, albo i nie zdążyliśmy ich odnaleźć z uwagi na fakt, iż ogarnął nas wilczy głód (biedna Agatka musiała wysłuchiwać naszego marudzenia, ale jak zawsze przyjęła to z uśmiechem :-):-*) w związku z czym zrobiliśmy w tył zwrot, by udać się do gościnnego jak zawsze wnętrza Slovak Pubu.. Jedzonko było jak zawsze prima i bella i nie zmącił nam smaku nawet niewielki zgrzyt z kelnerem, który zapomniał co zamawialiśmy, hihi.. A po kościółku oczywiście lody spod Tesco.. A przed południem jeszcze Devin.. Śliczny i uroczy.. Podsumowując, nie była to aż tak leniwa niedziela (no dobrze, może pomijając godzinę naszego porannego wstawania :-)) a biorąc pod uwagę, iż spędziłem ją w niezastąpionym towarzystwie naszych dwóch uroczych Blogowiczek.. :-) Buziaki :-***